Kobiety po przejściach

Źródło: Tygodnik WPROST wydanie 47/2017(1812)

Nigdy nie odejdziesz – wygrażali. No to uciekły. I zbudowały sobie nowe życie.

Joanna Leszczyńska

Magda. Wakacje u rodziny na wsi. Ona, wtedy 16-letnia, straciła głowę z miłości. On – wysoki blondyn, rok starszy. Potem randki w tanich hotelikach między Łodzią, skąd pochodził on, i Wrocławiem, skąd ona. Prezenty, komplementy, kąpiel z pianką. To, że opryskliwy, wydawało się bez znaczenia. Ciąża. Mama błagała, by za niego nie wychodziła. Ma przecież dopiero 20 lat, poradzi sobie. Ślub w sekrecie przed rodzicami. Aneta. Żonaty, ojciec dzieciom, sporo od niej starszy. Własny biznes, opiekuńczy, inteligentny, pięknie mówił. Świat przy nim stawał się bezpieczny. Ale dla ludzi w rodzinnej wsi była tą, która puściła się z żonatym, kobiety pluły na jej widok, któraś nazwała ją diabłem, a więc ona, 23-letnia, uciekła do Łodzi z małą walizką. Znalazła pracę i tani kąt bez wygód. Romans kwitł z dala od wścibskich spojrzeń. Jola. Przyjechała spod sulejowskiej wsi do pracy w łódzkiej szwalni. On akurat złapał fuchę przy robotach wykończeniowych. Wypatrzył ją, śliczną, 19-letnią. Starszy ponad dekadę, rozwodnik, jedna córka. Nadskakiwał, prawił czułości. Tylko jak trochę wypił u znajomych, puszczały mu nerwy. To wyskoki – uspokajała się. Monika. Nie odstępował jej na krok, kiedy wróciła do pracy po śmierci mamy. Przystojny 23-latek, prawie rówieśnik. Zachłannie rzuciła się na tę miłość. Zaręczyny po trzech miesiącach, ślub po roku. Zanim wznieśli weselny toast, obiecywali sobie, że nie pozwolą, by ich dzieci doświadczyły takiego piekła jak on, bity przez ojca i w końcu wychowywany tylko przez matkę.

Thriller

Pierwszy syn Moniki miał kilka miesięcy, kiedy mąż przyznał się do zdrady z koleżanką z pracy. Monika uwierzyła jego zapewnieniom, że żałuje. Potem czytała esemesy „tęsknię” od innej. Kłótnie, coraz ostrzejsze. Szarpał nią, raz i drugi poleciała na ścianę. Powiedziała, że chce rozwodu, wtedy chyba po raz pierwszy ją uderzył. Jak ona może, pewnie ma kogoś. Cień nadziei – może za granicą ochłoną? No więc Hiszpania. Przekonywał, by właśnie tu, w nowym miejscu, spróbowali jeszcze raz. Jak nie wyjdzie, to koniec. – Patrzył na mnie z miłością, ja go wtedy jeszcze kochałam. Miasteczko niedaleko Saragossy. On był kierowcą, jej załatwił sprzątanie. W dwupoziomowym mieszkaniu zamieszkał też jego kolega. Praca na zmiany i kłótnie, choćby o to, z kim zostawić dzieci. Znów bicie. Zbyła kolegę męża, kiedy zobaczył u niej siniaki. Po czterech miesiącach byli z powrotem w Polsce. A tam ciąg dalszy – rzucał ją na łóżko, blokował ręce, nogi i łapiąc za szyję, pytał, czego się boi. Wymuszał seks. Czy policja by jej uwierzyła? Przecież mąż jest trzeźwy. Nocą aplikował „terapię”. Musiała siadać przy stole i wysłuchiwać, do czego doprowadziła, skoro on chodzi do innej kobiety. Śledził ją, dzwonił, gdy była w pracy, nawet kilkadziesiąt razy dziennie. Kłótnie o każdą wydaną złotówkę, że dziecko za długo ubiera na spacer, o makijaż. Szarpanie, potrząsanie dziećmi. W pracy widzieli, jak sztywniała, kiedy zadzwonił, ale nikt nie chciał się wtrącać. – Ktoś z rodziny męża zapytał: czy on cię nie bije? Zaprzeczyłam.

***

Magda zamieszkała z mężem i teściową w Łodzi. Zaczęło się od obraźliwych słów, poszturchiwania. Myślała: „To moja wina. Zrzędziłam, więc po pijaku rzucał się z pięściami”. Gdy raz mocno złapał za rękę dziecko, wykrzyczała mu, że nie ręczy za siebie.

Chciała, by się leczył, ale teściowa się złościła: „Wmówisz mu, że jest alkoholikiem, i dopiero zacznie pić. Zamaluj siniaki albo włóż ciemne okulary”. Ale Magda nie udawała przed sąsiadkami, że uderzyła się w szafkę. Szukała ratunku w mityngach dla współuzależnionych. – Zrób obdukcję, nawet jeśli jej nie wykorzystasz, na wszelki wypadek – radzono. Posłuchała. Wstrząśnięty lekarz nie umiał powiedzieć, czy oko jest trwale uszkodzone. Zdradzał ją, to pewne. Często wracał z pracy po trzech dniach. Kiedyś po nocnej awanturze wybiegła z domu. Pomyślała: jeśli napotkam patrol policji, wszystko powiem. Jak na życzenie, obok stał radiowóz. – Następnym razem – obiecała sobie.

***

Ciąża. I nadzieja, że on skończy z podwójnym życiem, a Aneta, już 30-letnia, włoży wreszcie ślubną suknię. Nie chciał. Za to pojawiły się oskarżenia o zdradę, wulgarne wyzwiska. Może on tak reaguje na stres – łudziła się, bo ciąża była zagrożona. Dziecko się urodzi i będzie dobrze. Wróciła do domu po cesarskim cięciu. Na stole pełno butelek i słoików po śledziach. – Uważał, że przyjdę, to posprzątam. A mnie z osłabienia mała omal nie wypadła z rąk. Był ojcem dochodzącym, bo wtedy jeszcze miał firmę poza Łodzią. Dziecko płakało, a on krzyczał na nią, że jest niezaradną matką. Decydował, czy wolno jej odpocząć, czy jeszcze ma coś do zrobienia. Kiedy założył w Łodzi sklep i ją zatrudnił, przyszło najgorsze. Tyrała, ale słyszała, że jest leniwa i nic nie umie. Powoli zapominała, że przecież dzięki własnej pracy w korporacji do czegoś doszła – dostała kredyt, kupiła mieszkanie i samochód. Czasem po awanturze był miły i zabierał ją na wypad za miasto. Dobroć kończyła się po tygodniu, czasem po pół dnia. – Długo to tolerowałam, bo mama, bita przez ojca-alkoholika, uważała, że kobieta ma robić wszystko, by utrzymać rodzinę. Takie myślenie na wsi pokutuje do dziś. Nie mam do mamy żalu, bo wiem, co to znaczy bać się kogoś. Milowy krok zrobiła, odchodząc z jego sklepu. Córka była jeszcze mała, kiedy Aneta skończyła studium fizjoterapii i znalazła pracę w służbie zdrowia. Poczuła, że jest coś warta.

***

– Urodziło się dziecko, dostał skrzydeł, bo uznał, że mu nie ucieknę – wspomina Jola. Popychanie, szarpanie, potem duszenie. Uciekała do sąsiadki. Wzywani policjanci coś tam popisali w papierach i odjeżdżali. Było ciężko, wciąż go kochała. Którejś nocy powywracał meble do góry nogami, uciekła z dzieckiem do koleżanki, ale dała się przebłagać. Po dwóch miesiącach znowu policja. Przecież są instytucje, które mogą pomóc – odezwał się przytomnie policjant. Zadzwonił do Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie przy Franciszkańskiej w Łodzi.

Ucieczka

– Przyszła dziewczyna ruda, piegowata, ale urocza – wspomina Bożena Antoniak, pracownica socjalna łódzkiego ośrodka. – Taka Ania z Zielonego Wzgórza. To była Jola. Obok niej wrzeszczący dwuletni Pawełek, też rudasek. W ręku miała reklamówki z ubra-niami. Mówiła z wiejska. Spytała, czy jej pomogę. Zawzięła się, że nie wróci do męża. On pojawiał się wiele razy, próbował porwać chłopca, ale pracownicy ośrodka zawiadomili policję. I tatuś odstawił Pawełka. Jola powoli odtajała ze strachu. Uczyła się od psycholog dyscypliny: dziś zrobię w swojej sprawie to i to. Czekał ją rozwód, proces męża o znęcanie się, walka o mieszkanie. Po trzech miesiącach musiała opuścić hostel, bo takie są przepisy. Schronisko dla bezdomnych. Wystarczy, że powie o bójkach między dziećmi, kłótniach, kradzieżach. O chorobie małego, pomyłkach w diagnozach, szpitalach, zabiegach, utracie kolejnych prac przez zwolnienia lekarskie. Dobijały ją głupie pytania ludzi, jak może mieszkać w takim miejscu. A jej brakowało złotówki do chleba, bo za mieszkanie w schronisku musiała płacić. Jeździła po jedzenie z darów do ośrodka dla ofiar przemocy, pomagali przyjaciele. Z Pawełkiem dzieci w szkole nie chciały się bawić, kiedy rozeszło się, że jest ze schroniska. Rozwód ciągnął się pięć lat. Jola dała się przekonać adwokatowi z urzędu do nieorzekania o winie. Postraszył ją, że jak nie ma gdzie mieszkać, to zabiorą jej dziecko. Potem na spokojnie to przemyślała. Przecież nie może się wszystkiego bać. Ma obdukcję, świadków. Adwokat sugerował, że jest młoda i atrakcyjna, więc skoro nie ma pieniędzy… Udała, że nie słyszy. Zdobyła się na zuchwałość, zagroziła, że jak nie będzie w terminie apelacji, napisze skargę. Po odwołaniu dostała rozwód z winy męża, a ten za znęcanie wyrok w zawiasach, przymus odwyku i ograniczenie ojcowskiej władzy. Mieszkanie wywalczyła po sześciu latach z samorządowego projektu Mia100 Kamienic.

***

Monikę przyparła do muru pracownica socjalna w łódzkim MOPS. Zaniepokoił ją telefon od dyrektorki przedszkola, że syn Moniki zamyka się w sobie. „Jak nie zareagujesz, czeka cię kurator” – postraszyła. Krótko potem mąż poddusił Monikę do utraty przytomności. – Czułam, że on nas pozabija albo ja mu coś zrobię. Kiedy przyszłam do ośrodka, wyglądałam koszmarnie: wychudzona, zajady wokół ust. Ale jeszcze usprawiedliwiałam męża, mówiłam, że to dobry człowiek.

Bożena Antoniak odzierała ją ze złudzeń. Przemocowiec za chwilę uderzy z większą siłą. Ucieczkę planowała tydzień. Przygotowała rzeczy, żeby je szybko wrzucić do toreb. Nie zostawiła kartki. Mąż dzwonił, groził, że ją zabije. Długo obwiniała siebie, że go krzywdzi. W hostelu biednie, ale bezpiecznie. Dzięki psychologom po kilku miesiącach nie była już wrakiem człowieka. Rozwód dostała na pierwszej rozprawie. Świadkiem był znajomy, który był z nimi w Hiszpanii, i koleżanka z pracy, która powiedziała o natarczywych telefonach i strachu Moniki przed powrotem do domu. Mąż się nie bronił. Próbował tylko przekonać sąd, że kogoś miała. Nie chciała mieszkać w schronisku – zadłużyła się i wynajęła mieszkanie. Po kilku miesiącach wróciła do hostelu, bo wysiadła finansowo. Potem znowu tułaczka po wynajmowanych kątach. Mieszkanie wywalczyła w magistracie dwa lata od ucieczki z domu. Całkiem niedługo.

***

Magda po ostrej kłótni z teściową, która kazała jej wypier…, pomyślała, że zawiezie Krzysia do szkoły, kupi ciastka na przeprosiny i wróci. Ale po drodze Krzysiek, pierwszoklasista, rozpłakał się: „Nie chcę tam wracać”. Poszli do ośrodka dla ofiar przemocy, o którym słyszała na mityngach. Pierwsze noce bezsenne ze strachu. Miała świadków, obdukcję, wypis ze szpitala. Mąż zaprzeczył w sądzie, że bił, nie chciał zeznawać ani płacić alimentów. W schronisku dla bezdomnych był czas, że chodzili z Krzysiem w jednej parze butów, bo nie starczało z pensji szwaczki. Walka o komunalny kąt to droga przez mękę, bo nie była zameldowana w Łodzi. Ale dopięła swego. Tyle że bieda trzymała. Litościwa sklepowa dała kiedyś Krzyśkowi pół chleba, choć miał tylko na ćwiartkę. Liczne monity, że zalega z czynszem, wielokroć odłączony prąd. Syn był zły, kiedy w jej życiu pojawiał się jakiś facet. Wykurzył jednego, wkładając mu rano surowe jajka do butów. Ona wciąż tęskniła za byłym mężem, mimo zapewnień psychologów, że to minie.

***

Pierwsze groźby, że ją zabije, Aneta puszczała mimo uszu. Wystraszyła się, kiedy usłyszała, że on komuś to zleci, bo nie będzie sobie brudził rąk łajnem. Koleżanka z pracy, psycholog, widziała, że kuli się ze strachu na podniesiony głos, boi się dźwięku telefonu. Jak nie poszukasz pomocy, wykończysz się – ostrzegała. Na NFZ-owską psychoterapię dla ofiar przemocy Aneta czekała osiem miesięcy. Potrzebowała pomocy, by przeżyć kolejne dni. Ze strachu przed zemstą nie wykrztusiłaby słowa u prokuratora. – Ci, którzy go znali, przestrzegali mnie, że on nie odpuszcza. Do pedagoga w ośrodku dla ofiar przemocy przyszła w sprawie nastoletniej córki. Dziewczyna ulegała, kiedy koleżanki chciały pożyczać pieniądze na wieczne nieoddanie. – Aneta była strzępkiem nerwów, miała kłopot ze złożeniem zdania – wspomina Bożena Antoniak. – Chciała, aby ojciec jej córki opuścił jej mieszkanie, w którym zajmował największy pokój, a on ani myślał. Co można było zrobić? Spakowane jego rzeczy wynieść do piwnicy, wymienić zamki i schronić się w hostelu. Nikt w ośrodku nie wierzył, że Aneta, przekonana o wszechmocy ojca córki, to zrobi. Decyzję podejmowała kilka tygodni. W hostelu, poczuwszy się pewniej, zawiadomiła policję o groźbach konkubenta. Rzeczywiście nie odpuszczał i włamał się do mieszkania. Policjant wziął go w obronę, że ma prawo, nawet jeśli nie ma meldunku. Po interwencji ośrodka Aneta odetchnęła – policja założyła jej Niebieską Kartę, a konkubent usłyszał, że ma opuścić mieszkanie. Wtedy oskarżył ją na policji, że ukradła mu sto tysięcy.

Sequel

Jola. W ośrodku podpowiedziano jej: ucz się. Skończyła liceum, zrobiła dyplom technika administracyjnego. Dostała się na unijny staż Urzędu Miasta w Łodzi dla bezrobotnych matek, potem trzy lata przepracowała w urzędzie. Dziś ma przy sobie bliskiego człowieka. Pomaga mu w prowadzeniu firmy. Monika. Ceni sobie pracę w jednej z publicznych łódzkich instytucji. Kończy studia licencjackie. Jak ma problemy ze starszym synem, czasem dzwoni do byłego męża. Nie czuje do niego złości ani nienawiści. Jest tylko smutek. Aneta. Widzewska prokuratura umorzyła dochodzenie w sprawie znęcania się nad nią. Sąsiedzi nie potwierdzili awantur, biegła sądowa uznała, że przemocy nie było, a zeznania Anety to wytwór terapeutów. – Nie rozumiem, dlaczego nie jestem wiarygodna dla biegłej, a córka – zeznająca, że bała się agresji ojca – tak. Odwołała się. Adwokat Anety: – Ona odbiega od stereotypowych wyobrażeń prokuratury o ofierze przemocy. Po psychoterapii nie wstydzi się mówić, co ją spotkało, i chce dochodzić sprawiedliwości. Aneta nie żałuje, że weszła na tę ścieżkę. Warto, bo poczuła się wolna. Nie masz już strachu w oczach – usłyszała od znajomej. Magda. Po 10 latach od rozwodu wróciła do byłego męża, do mieszkania po nieżyjącej już teściowej. Mąż już nie pił, przymuszony przez sąd. Magda położyła na jednej szali swoją biedę, samotność, na drugiej jego pełne miłości listy, które cały czas wzruszały. Nastoletni syn chciał, by znów byli rodziną. Właściwie nie powinno im się udać, bo były mąż nie przeszedł terapii dla sprawców przemocy, zresztą wypiera, że był damskim bokserem. Nawet z terapii par niedawno rezygnował, bo czuł się oskarżany. Zdarzają się utarczki słowne, kiedyś złapał ją mocniej za rękę, ale nigdy, odkąd ponownie są razem, jej nie uderzył. – Może nie jesteśmy szczęśliwi, ale poprawni. Nie ma awantur, wyzwisk, jest taki spokój, że czasami aż jest nudno jak w grobie. Wywalczone mieszkanie, te 31 metrów bezpieczeństwa, nadal trzyma. Imiona bohaterek zostały zmienione.

© Wszelkie prawa zastrzeżone